[Historia jednego zdjęcia] Wszystko za słonecznik

Dzisiaj trochę na przekór porze roku coś dla ochłody. Poniższy artykuł został opublikowany w zeszłorocznym zimowym numerze Głosu Przyrody, edukacyjnym kwartalniku dla całych rodzin poświęconym przyrodzie Polski. Czasopismo zawiera dużo różnorodnych materiałów dla dzieci, ich rodziców, edukatorów i dla każdego zainteresowanego polską naturą. Sama go przeczytałam od deski do deski, dowiadując się wielu ciekawych rzeczy. Bardzo się cieszę, że mój artykuł znalazł się na łamach tego pisma i mam nadzieję, że spodobał się czytelnikom. Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Nie ma miejsca dla ślepowronów

My, ludzie, kochamy przestrzeń. Ten instynkt doprowadził nas do rozpanoszenia się w każdym mniej lub bardziej przyjaznym zakątku świata, zagarniając i podporządkowując wszystko pod siebie. Coraz mniej jest miejsc, gdzie to człowiek jest gościem i musi zaadaptować się do panujących warunków, ustępując dzikiej przyrodzie. Nawet kiedy wędruję sobie po polskich lasach nieraz uderza mnie świadomość, że każdy ich fragment został opisany, przyporządkowany i uznany za czyjś. Nie ma już na tym świecie ziemi niczyjej i w konsekwencji inni jego mieszkańcy z trudem starają się znaleźć swoją niszę, próbując przetrwać. Taka refleksja naszła mnie po zupełnie nieoczekiwanej sesji zdjęciowej ze ślepowronem w roli głównej. Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Ostatnia wodniczka

Nadeszło babie lato. Poranki stały się coraz chłodniejsze, a wieczory coraz krótsze. Pajęczyny oplatają łąki, a drzewa zrzucają pierwsze liście. Pojawia się pewna nostalgia, może jeszcze nie tak uderzająca, jak samą jesienią, ale czuć, że nadchodzi czas odejścia. Żurawie skupiają się w coraz większe stada, tworząc malownicze klucze na niebie, przypominające, że za chwilę ich klangor stanie się jedynie ciepłym wspomnieniem. Idąc oglądać zachód słońca na Długiej Luce, kiedy sierpień chylił się już ku końcowi, spodziewałam się usłyszeć jedynie akompaniament ciszy.

Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Sezon na puszczyki

Zimowe wyprawy w Bieszczady nieodłącznie kojarzą mi się z sowami, a w szczególności z puszczykiem uralskim, prawdziwym duchem bieszczadzkich ostoi. Mimo licznego występowania w tym rejonie, sporych rozmiarów oraz bardzo charakterystycznego wyglądu, łatwo go przeoczyć. Nie dość, że porusza się bezszelestnie, to siedzący, wtopiony w zimowy leśny krajobraz, jest nie do wypatrzenia. Możecie być jednak pewni, że puszczyk natomiast wypatrzy i wyniucha Was z kilometra, a potem zapewne zniknie niczym zjawa. Żeby zrobić zdjęcie puszczykowi, trzeba wiedzieć kogo szukać, gdzie szukać, kiedy szukać i jak szukać. Mglisty dzień pod koniec stycznia w nieco zapomnianej i dzikiej części Bieszczadów wydał się idealną porą, aby osiągnąć ten cel. Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Lisie sekrety

Nad Biebrzę??? Przecież tam latem nic się nie dzieje – w ten sposób znajomy zareagował na wieść o moim celu podróży w lipcu. Pomyślałam sobie, że ślepy jakiś, bo w przyrodzie zawsze coś się dzieje, trzeba tylko mieć otwarte wszystkie zmysły i zachowywać czujność. Czasem sobie myślę, że większość ludzi żyje zamknięta w jakichś okowach własnych opinii i wizji, często nie mających nic wspólnego z rzeczywistością i kompletnie nie dopuszcza do siebie możliwości, że warto przekraczać granice, które sami sobie nakładają oraz rzucać nowe wyzwania. Ja sobie rzuciłam wyzwanie sfotografowania gapiącego się na mnie liska z bliskiej odległości i cel osiągnęłam. Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Mój pierwszy w życiu bóbr

J89A5583

Tak, udało się! Po wielu podejściach, myleniu bobra z piżmakiem, udało mi się zarejestrować to całkiem duże zwierzątko, zostawiające po sobie jeszcze większe ślady, ale poziomem nieśmiałości i skrytości dorównujące największym introwertykom oraz odludkom. Zaobserwowanie, a co więcej, sfotografowanie bobra uznaję za jedno z większych sukcesów w moim przyrodniczo-fotograficznym życiu.

Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Potwór z bagien

Wiecie, co najbardziej lubię w ptasich leksykonach? Mało odkrywczo przyznam, że zdjęcia. W szczególności zdjęcia ptasich maluśkiewiczy, a w jeszcze większej szczególności – maluśkiewiczy ptaków wodnych. Im więcej takich obrazków oglądam, tym mocniej wierzę w istnienie „obcych” na naszej planecie. No bo z czym innym porównać te pokraki, które nie są podobne ani do mamy, ani do taty, tylko przypominają świeżo przybyłych kosmitów? I tak oglądając sobie te ptasie portrety, zapragnęłam zobaczyć na własne oczy pisklę łyski, bo nie wierzyłam, że istnieje naprawdę. Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Czarno to widzę

Zeszłoroczny letni wyjazd podzieliliśmy na dwie części – włóczęgowo-górską oraz fotograficzno-przyrodniczą. Najpierw pojechaliśmy pochodzić po Alpach (więc z konieczności sprzęt fotograficzny został ograniczony do minimum ze względu na ciężar plecaka), a potem na zdjęcia w Pieniny. Wprawdzie pobyt w Alpach zaowocował zdjęciami pluszcza oraz galerią osłów, to jednak nie został zdominowany siedzeniem w krzakach i czyhaniem na zwierzaki, ale zdobywaniem szczytów, a także wieczornym piciem piwa w schronisku gapiąc się w dal. Wyjazd w Pieniny natomiast miał od początku być nastawiony stricte na fotografię i tak też faktycznie się stało. Czytaj dalej

[Historia jednego zdjęcia] Nad Biebrzą ŁOŚtatniej wiosny

O łosiu już kiedyś było w Opowieściach o zwierzętach, natomiast jeszcze nie napisałam, jak udało mi się zrobić niemalże portretową jego fotografię. Więcej podobnych zdjęć możecie obejrzeć w galerii.

Jeśli fotografować te piękne zwierzęta, to tylko nad Biebrzą, gdzie o łosia można się dosłownie potknąć. Zanim zobaczyłam to na własne oczy, nie spodziewałam się, że uda mi się zobaczyć go na wyciągnięcie ręki w naturalnym środowisku, a co dopiero zrobić mu fajne zdjęcia z bliska.  Czytaj dalej

O tym, jak dzięcioł przeszkodził mi w drugim śniadaniu

Majowe weekendy zdecydowanie kojarzą mi się z wypadami na Jurę, gdyż jest to najlepszy czas na powspinanie się w skałach. Nie za zimno, nie za gorąco i słońce pozostaje wysoko na wiele godzin. Ja wprawdzie ze wspinaniem mam coraz mniej wspólnego, bo wolę biegać z aparatem po lesie, ale mój mąż oraz nasi znajomi nadal są entuzjastami tej bardzo przyjemnej aktywnej formy wypoczynku. Zatem w większość majowych niedziel pakujemy plecaki (jeden ze sprzętem wspinaczkowym, a drugi fotograficzny), ustalamy ze znajomymi miejsce i w drogę. Nie marudzę specjalnie na ten wybór, bo jurajskie skały znajdują się w przepięknych okolicznościach przyrody i zawsze znajdzie się w pobliżu jakiś fajny las albo pola, gdzie można powędrować z aparatem.

Tak też było tym razem. Kiedy wybraliśmy Straszykowe Skały, gdzie wystraszyło mnie jedynie to, że rejon ten mieści się w bardzo stromym kawałku lasu i musiałam zachowywać sporą dawkę ostrożności chodząc po nim obładowana sprzętem, aby nie wywinąć orła. Orła udało mi się nie wywinąć, ale nawinął mi się dzięcioł i o nim właśnie będzie ten wpis. Czytaj dalej