[Historia jednego zdjęcia] Czarno to widzę

Zeszłoroczny letni wyjazd podzieliliśmy na dwie części – włóczęgowo-górską oraz fotograficzno-przyrodniczą. Najpierw pojechaliśmy pochodzić po Alpach (więc z konieczności sprzęt fotograficzny został ograniczony do minimum ze względu na ciężar plecaka), a potem na zdjęcia w Pieniny. Wprawdzie pobyt w Alpach zaowocował zdjęciami pluszcza oraz galerią osłów, to jednak nie został zdominowany siedzeniem w krzakach i czyhaniem na zwierzaki, ale zdobywaniem szczytów, a także wieczornym piciem piwa w schronisku gapiąc się w dal. Wyjazd w Pieniny natomiast miał od początku być nastawiony stricte na fotografię i tak też faktycznie się stało.

Jednym ze zwierzaków, którego chciałam wówczas uwiecznić w kadrze, był bocian czarny. W przeciwieństwie do swojego pospolitego kuzyna – bociana białego – jest dużo rzadszym stworem gniazdującym w Polsce (około 2000 par w naszym kraju wg Wikipedii). Rzadszym i bardziej płochliwym, zgodnie z tym, co przeczytałam. Do tej pory bocian czarny mignął mi tylko raz, w okolicach bagna Wizna (niedaleko Biebrzańskiego Parku Narodowego). Mignął, bo oczywiście wypatrzył nas pierwszy i zanim wystawiłam aparat z auta, zdążył zwiać, pozostawiając po sobie ślad w postaci kawałka ogona na zdjęciu.

Na wakacjach w Pieninach mieliśmy szczęście, że zatrzymaliśmy się na kwaterze, której właścicielem był flisak przewożący turystów przełomem Dunajca. Okazał się być bardzo rozmowny i chętnie wskazywał nam różne miejsca , gdzie były spore szanse na spotkania z potencjalnymi modelami. Oczywiście jedno z pierwszych naszych pytań dotyczyło bociana czarnego. Dowiedzieliśmy się, że bywa on w okolicach Dunajca i przy odrobienie szczęścia możemy go namierzyć. Zaczęliśmy więc nasze wędrówki wzdłuż rzeki, bardzo przyjemnym szlakiem ciągnącym się przez 10 km po słowackiej stronie. Wiedzieliśmy, że jedyną szansą na sfotografowanie tak płochliwego stwora będzie świt, gdyż latem w ciągu dnia w okolicy robi się tłok jak na Krupówkach, który nie sprzyja występowaniu rzadkich gatunków. Nie było zatem wyjścia i pobudka około 4 rano, aby szybko wyjść na szlak, stała się normą. Życie fotografa, który lubi sobie pospać, jest ciężkie. Szczególnie letnią porą, gdy słońce jak na złość wschodzi o jakichś nienormalnych porach.

Nie mieliśmy za dużo czasu na wędrówkę w samotności, bo około 7 zaczęli pojawiać się pierwsi biegacze oraz cierpiący na bezsenność turyści. Zrobiliśmy kilka takich porannych podejść, podczas których bocian nie zechciał wystąpić. Poza czaplami siedzącymi na świerkach jak kury na grzędzie, mewami i kaczkami, nie spotykaliśmy żadnych godnych uwagi stworów. Zaczęłam wątpić, że jakikolwiek bocian czarny zechce nam się pokazać, ale jak zwykle zaczęłam martwić się przedwcześnie.

Otóż dreptaliśmy sobie pewnego poranka wzdłuż rzeki, ja niemalże śpiąc, aż tu nagle Tomek idący przede mną, stanął jak wryty i  zaczął wymachiwać do mnie rękami. Może głodny, pomyślałam.  W końcu dotarło do mnie, o co chodziło. W rzece stał bocian czarny.

Rozpoczęliśmy zatem podchody. Aparat był już przymocowany do statywu, więc wystarczyło powoli zbliżać się do ptaka na rozsądną odległość, aby zasięg obiektywu pozwolił na zrobienie mu ostrego zbliżenia, nie płosząc go przy okazji. Strategia podchodzenia do takiego stwora polega na tym, że niemalże czołgając się, przesuwam się co metr, robię kilka zdjęć i znowu przesuwam do przodu, aż do momentu, kiedy bocian ładnie wypełnia kadr i nadal nas nie widzi. Udało się. Kilka minut uważnych podchodów starczyło i jeden z głównych celów wyjazdu został wykonany. Podejrzewam, że doskonale wiedział o naszej obecności, ale nie dał po sobie tego poznać, a my byliśmy niezwykle dumni. Sfotografowaliśmy rzadkiego i płochliwego czarnego bociana i teraz wszyscy będą nam zazdrościć.

Taki nastrój towarzyszył nam przez cały dzień, aż do późnego popołudnia, kiedy autem wracaliśmy na kwaterę. Dojeżdżaliśmy do Sromowców, kiedy nagle gapiąc się bezmyślnie przez szybę, pomyślałam, że śnię. Otóż, na brzegu rzeki, w samym środku wsi, przy parkingu wypełnionym samochodami po brzegi i tłumie turystów pieszych oraz tratwowych, jak gdyby nigdy nic dreptał sobie nasz wyjątkowy, rzadki i ekstremalnie płochliwy bocian stając się obiektem zdjęć wszystkich dookoła. Kolejny dowód na to, że najlepsze zdjęcia przyrody robi się nie wychodząc z wygodnego samochodu. Przeczytajcie wpis na temat łosia, bo to była bardzo podobna historia.

Nieco zła na bociana, że wcale nie jest aż takim fotograficznym wyzwaniem i że nasze poranne wyjście straciło nieco na wartości, wyszłam jednak na brzeg i porobiłam mu kolejne zdjęcia. Jednak przy ich późniejszym przeglądaniu na komputerze, okazało się, że zdjęcia bociana ze świtu były o wiele lepsze niż te popołudniowe z drogi. Na tych pierwszych ptaszysko wygląda dużo bardziej dziko i niedostępnie, jak każde wolno żyjące zwierzę wyglądać powinno.

Przeczytajcie inne Historie jednego zdjęcia.

2 thoughts on “[Historia jednego zdjęcia] Czarno to widzę

  1. Pingback: [Opowieści o zwierzętach] O bocianie czarnym | Art Of Nature Blog

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.